Wybierając drogę wyznaczoną nauką Jezusa trzeba przechodzić przez ciasną bramę. Dlaczego? Bo życie ludzkie ma w sobie zadania do wykonania i przeszkody do pokonania. Kto lekko chce iść przez świat nie rozumie zamysłów Boga. Oczywiście ma prawo żyć jak chce, bo Bóg dał mu wolną wolę, ale trzeba wziąć pod uwagę to, że na człowieka mają wpływ siły przyrody. Człowiek jest bardzo wrażliwy na zmiany temperatury, ciśnienia, aury, promieniowania kosmicznego, wybuchy na słońcu, a nawet anomalie w ruchu Ziemi wokół słońca (Orbita ziemi wokół Słońca zmienia się w czasie na eliptyczną lub kołową, ma to wpływ na zlodowacenia.), czy całego układu planetarnego w galaktyce.
W pierwszym wieku n.e. pojawiło się bardzo wielu fałszywych proroków. Trudno się dziwić. Czasy były niespokojne. Dla cwaniaków były to żniwa. Na różnych przepowiedniach, mamidłach można zbijać fortuny. Ludzie spragnieni pokoju nie szczędzili na przeróżne ofiary, pobożne inicjatywy, które były zwykłym naciąganiem. Mateusz poucza, jak rozpoznać fałszywych proroków: "Poznacie ich po ich owocach" (Mt 7,15).
Prawdą jest, że człowiek jest niejednokrotnie istotą słabą. Gdzieś tam w środku pragnie być dobrym, ale pokusy świata i atrakcyjność zła są silniejsze od jego pragnień. Ciało góruje nad umysłem i wolą. Mateusz przestrzega: "Nie każdy, który Mi mówi: „Panie, Panie!”, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie" (Mt 7,21).
Trzeba być uczciwym wobec siebie samego. Oszukiwanie siebie jest wielce nierozsądne.
Sposób przekazywania nauk przez Jezusa intrygował i zdumiewał: "Uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak ich uczeni w Piśmie" (Mt 7,28). Jezus był zupełnie inny niż wcześniejsi prorocy. Niektórzy uważali, że ma niezły tupet. Byli zgorszeni Jego zachowaniem. Prawdopodobnie od zarania, gdy człowiek kojarzył żywioły z siłami pochodzenia niebiańskiego, narodził się strach przed Stwórcą. Strach powodował pokorę aż do skrajnej uniżoności. Przed Bogiem (bogami, żywiołami) padano na kolana, pochylano głowy. Można postawić pytanie, czy taka postawa jest Bogu potrzebna? Przenigdy. Bóg po to wywyższył człowieka do godności dziedzica, aby człowiek nie musiał się uniżać. Jeżeli ktoś pierwszy powie drugiej osobie, że ją kocha, to czy jest to uniżenie? Nie. To przekaz uczucia. Takiego samego oczekuje Ojciec Niebieski od swoich stworzeń. Jezus zachowywał się jak Dziedzic pełen godności. Ludzi to denerwowało. On był inny od wszystkich. Inność jest niesłusznie gorsząca.
Jezus musiał wykazać, że postępuje słusznie i że ma prawo tak się zachowywać. Głosił więc swoje Synostwo Boga-Ojca. Pojęcie Syna człowieczego (Syn człowieczy – idiom semicki na określenie człowieka, syna ludzkiego (Hi 25,6; Ps 8,5; 36,8; 90,3; Ez 2,1; 3,17. Znaczenie prorocze idiomu występuje w Księdze Daniela.) najbardziej było adekwatne do sytuacji. Jezus często mówił o sobie jako Synu Człowieczym. W tym pojęciu zawarł swoją tajemnicę pochodzenia ludzkiego i mistycznego kontaktu z Bogiem. Aby wzmocnić świadectwo o sobie, czynił znaki i cuda. Bóg uzdolnił Go do czynów nadprzyrodzonych. Wszystkie znaki i cuda czynił będąc w duchowej relacji ze swoim Ojcem. Przed wielkim cudami (wskrzeszenie Łazarza) modlił się do swojego Ojca prosząc o dar niezwykły. Jezus czyniąc znaki uzdrowieńcze oczyszczał również z grzechów. Chorzy spełniali warunek oczyszczenia – wierzyli w Jego moc.
Mateusz przekazuje dziwne polecenia Jezusa do uzdrowionych: "Uważaj, nie mów nikomu, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż ofiarę" (Mt 8,4). Jezus nie chciał być postrzegany jako mesjasz polityczny, na którego oczekiwano, ani na kuglarza, czy cudotwórcę, który umie czynić sztuczki czy cuda. Pragnął, aby wdzięczność pozostała w sferze duchowej. Jej materialnym znakiem miała być ofiara złożona w świątyni. Kapłani byli gwarantami (tak pragnął Jezus) właściwego odczytania znaków i cudów Jezusa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz