"A ja się cieszę byle czym” – słowa z utworu Błażeja Perkuna (wykonywanego przez Wojciecha Skowrońskiego). Piosenka jest lekka, pogodna i nieco ironiczna — opowiada o człowieku, który potrafi cieszyć się drobiazgami, nawet jeśli życie nie zawsze układa się idealnie. To manifest prostoty, radości i akceptacji codzienności. Podmiot liryczny przyznaje, że nie potrzebuje wielkich sukcesów ani bogactwa, bo potrafi dostrzegać urok w rzeczach małych — w słońcu, spacerze, uśmiechu, filiżance kawy czy spotkaniu z drugim człowiekiem.
Pamiętam z mojego dzieciństwa, że z braku zabawek potrafiłem stworzyć cały świat z niczego. Rączka imitowała mi samochodzik, a kciuk był drzwiami, które mogłem otwierać i zamykać. Uczyłem się wtedy, że prostota również może być piękna. Palce obu rąk zastępowały mi różaniec, a zwykły patyk stawał się kierownicą motoru. W latach szkolnych budowałem zamki i statki z papieru (mam nawet dokumentację fotograficzną). Żołnierzy i ludzików rysowałem sam albo wycinałem z gazet. Nawet ołówki stawały się w mojej wyobraźni postaciami ludzkimi, uczestniczącymi w moich dziecięcych fantazjach.
W prostocie szukałem też prostych odpowiedzi. Uważałem, że długi opis traci na wiarygodności przekazu — dlatego unikałem wielkich, wielosetstronicowych dzieł. Jak mówią słowa piosenki: „Nie muszę w życiu wiele mieć... wystarczy dzień, wystarczy śmiech.”
Z biegiem lat coraz bardziej przekonuję się, że minimalna potrzeba „mieć” owocuje spokojem na starość. Niewiele mi dziś potrzeba do szczęścia. Wystarczą książki, które zgromadziłem w swojej bibliotece. Wszystko, co zbudowałem czy zakupiłem, czyniłem z myślą o rodzinie — i dziś dostrzegam w tym pewien błąd, bo tym «dobrobytem» osłabiałem moich najbliższych w zmaganiu się z trudami życia.
Jak większość ludzi, lubię dobre potrawy (moja żona jest w tym niemal doskonała). Jednak umiar pozwala mi zachować kontrolę nad 30 letnią cukrzycą i problemami gastrycznymi. Owszem, przeszedłem udar i zawał serca, ale, jak sądzę, nie przez papierosy (które dmuchałem przez 40 lat), lecz przez nerwy i stresy.
Sam jestem sobie winien, że nie potrafiłem rezygnować z nadmiernego przejmowania się solidnością zawodową, słowami, które składałem, i obietnicami, których dotrzymywanie stało się dla mnie źródłem nieustającej presji. Przez lata nie potrafiłem odpuścić, a moje ciało przypominało mi o tym boleśnie. Bycie solidnym jednak kosztuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz