25 grudnia chrześcijanie obchodzą święto narodzin Syna Bożego – Jezusa Chrystusa. O Nim pisałem wczoraj. Dziś chciałbym przekazać własne pojmowanie tego wydarzenia, bardziej osobiste, mniej katechizmowe, bliższe wewnętrznemu doświadczeniu niż zewnętrznemu opisowi.
Być może jest to zamysł celowy, że Prawda nie przebija się do społeczeństwa w sposób bezpośredni i jednoznaczny – zwłaszcza do społeczności chrześcijańskiej. Dlaczego tak się dzieje? Człowiek musi zrozumieć jedną, zasadniczą rzecz: wiara nie jest nakazem, nie jest instytucją, która może być obligatoryjnie przypisana istocie rozumnej. Wiara nie rodzi się z dekretu ani z przymusu. Wiara musi obudzić się w sercu.
Bo to serce jest ośrodkiem ludzkiego jestestwa. Tam „zapisane” jest, kim naprawdę jest człowiek. Tam rodzi się komunikacja ze Stwórcą, tam tworzy się relacja z Ojcem. Nie w formule, nie w definicji, lecz w ciszy, w pytaniu, w tęsknocie i w wewnętrznym poruszeniu.
Katecheza jest próbą ludzkiego obrazowania wiary i posiada zasadniczą wadę: wynika z ludzkich potrzeb i ludzkich interesów. Wszystko, co ludzkie, nosi w sobie ślad ludzkich przywar – dążenia do kontroli, do porządkowania innych, do narzucania dyscypliny. Często rodzi się to z potrzeby władzy nad drugim człowiekiem, nawet jeśli przybiera szlachetne formy.
Wszelkie dzieła nabożne podlegają podobnym ograniczeniom. Aby móc z nich korzystać mądrze, trzeba uruchomić wobec nich postawę krytyczną. Przyjmować to, co dobre, co buduje, co pogłębia człowieczeństwo. Nie namawiam do ich degradacji ani odrzucenia – wskazuję jedynie sposób korzystania z tej spuścizny. Są to bowiem ludzkie przemyślenia, oparte na doświadczeniu życia, znajomości ludzkiej psychiki, pragnień i lęków.
Trzeba sobie uświadomić, że prawdziwy człowiek – jego ego, świadomość, jaźń – zakorzeniony jest w duszy. Cielesna powłoka jest jedynie narzędziem: formą umożliwiającą doznania, prokreację, funkcjonowanie w świecie materii. Jeśli tylko ta warstwa uznawana jest za istotną, człowiek zniża się do poziomu czysto zwierzęcego istnienia. A przecież nie wolno zapominać, że człowiek został stworzony na podobieństwo Boga. Jest współtwórcą rzeczywistości, współodpowiedzialnym za świat. Z jego wysiłków powstały dzieła wielkie i piękne, które do dziś kształtują ludzką cywilizację.
Dojrzałość polega na świadomości tego, o co naprawdę toczy się gra. Jezus jest przykładem Człowieka, który ukazał zamysł Stwórcy. Ludzkość opisała Go jako Syna Bożego – słusznie. Trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć, że On sam wskazywał, iż każdy człowiek nosi w sobie podobny potencjał i godność.
Historia Jezusa opisana w Ewangeliach i innych pismach nabożnych nie jest dokładną kroniką Jego życia. Istota tej opowieści leży gdzie indziej – w idei Bożego zamysłu, w sensie, a nie w literalnym zapisie zdarzeń. Prawda nie jest faktem, lecz znaczeniem.
Z czasem człowiek, kierowany niskimi pobudkami, wykorzystał tę Prawdę do zdefiniowania zasad religijnych, angażując w to boski autorytet. Bywa to nieudolne, infantylne, prymitywne, czasem wręcz parafialne. Ale ludzie potrzebują mirażu, rytuału, igrzysk, kultu. Nie można czynić im wyrzutu – to również jest ludzkie: słabości, ale i tęsknoty, pragnienie sensu i zakorzenienia.
Sam uwielbiam cały „anturaż” kultu. Zawsze głęboko przeżywam nabożeństwa, śpiew chóru, kolędy. Wszystko to buduje w sercu klimat dobroci i piękna, wzrusza i uwrażliwia. I nie zakłóca mojej świadomości ani rozeznania, że najważniejsza jest duchowa, osobista relacja z Bogiem. Detale mają znaczenie drugorzędne – są jedynie ozdobą tego, co potocznie nazywamy wiarą. Bo prawdziwe Boże Narodzenie nie wydarza się w kalendarzu. Ono dokonuje się w sercu człowieka.
Spokojnych Świąt i miłego odpoczynku. P.P.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz