Łączna liczba wyświetleń

środa, 31 grudnia 2025

Dawne cywilizacje  wysokiej kulturze technicznej

 

          Bez przerwy docierają do nas informacje sugerujące, że tysiące lat temu mogła istnieć cywilizacja dysponująca wysoko rozwiniętą techniką. Ich liczba skłania badaczy do podejmowania coraz śmielszych analiz i prób odpowiedzi na pytanie, jak było naprawdę. Dotychczasowe badania nie dają jednoznacznych dowodów, lecz jedynie wskazówki i poszlaki sugerujące istnienie takich kultur.

          Co pewien czas odkrywane są artefakty, które budzą zdumienie naukowców i pasjonatów historii. Przykładem mogą być nietypowe stopy metali, których wytworzenie – według współczesnej wiedzy – wymaga zaawansowanej technologii, precyzyjnej kontroli temperatury oraz znajomości procesów metalurgicznych wykraczających poza możliwości znanych starożytnych cywilizacji.

          Archeologia odsłania również tajemnicze miejsca: monumentalne budowle o idealnej geometrii, precyzyjnie obrobione kamienie czy konstrukcje, których przeznaczenie wciąż pozostaje zagadką. Pojawia się pytanie, czy są one wynikiem nieznanych nam umiejętności dawnych ludzi, czy też świadectwem wiedzy, która z jakichś powodów została utracona.

          Choć wiele z tych hipotez pozostaje w sferze spekulacji, kolejne odkrycia sprawiają, że historia ludzkości wciąż wymaga ponownego przemyślenia.

          Z posiadanej przez nas wiedzy wyłania się sugestia, że w okresie od 6 do 10 tysięcy lat przed Chrystusem mogły istnieć wysoko rozwinięte cywilizacje. Prawdopodobnie jakieś dramatyczne wydarzenia lub seria kataklizmów doprowadziły do ich upadku. Upływ czasu, liczony w tysiącach lat, zatarł niemal wszystkie ślady ich istnienia. Pozostały jedynie nieliczne pozostałości, które dziś jedynie pobudzają naszą wyobraźnię i skłaniają do zadawania pytań.

          W momentach przełomowych dziejów resztki dawnej wiedzy i świetności ulegały zniekształceniu, stopniowo przechodząc w mity i legendy. Przekazy te, wielokrotnie powtarzane i reinterpretowane, traciły swój pierwotny sens, zyskując wymiar symboliczny i religijny.

           Podejrzewam, że właśnie na tym gruncie mogły powstać religie Mezopotamii oraz inne systemy wierzeń, w których zjawiska niezrozumiałe dla ówczesnych ludzi łączono z działaniem istot boskich. To, co było echem dawnej wiedzy lub technologii, zostało uznane za przejaw ingerencji bogów, a pamięć o realnych wydarzeniach przetrwała jedynie w formie mitologicznych opowieści.

          Jedne ze źródeł informacji jest Biblia, w której można znaleźć wiele niezozumiałych opisów. Są one pisane w sposób tajemniczy, nie jasny, ale ich sama obecność już jest zwiastunem, że kiedyś tak mogło być.

          Odpowiedź może dać nam nauka (archeologia, geologia, historia), cokolwiek napiszę będzie spekulacją, jakich jest tysiące. Jedno ma znamiona prawdy, że  jest coś na rzeczy i nie można tego bagatelizować i ujmować jako ludzką fantację.

          Bez przerwy docierają do nas informacje sugerujące, że tysiące lat temu mogły istnieć cywilizacje dysponujące znacznie bardziej rozwiniętą wiedzą i techniką, niż powszechnie się zakłada. Ilość takich doniesień skłania badaczy oraz pasjonatów historii do podejmowania coraz śmielszych analiz i do zadawania pytania: jak było naprawdę?

          Dotychczasowe badania nie dostarczają jednoznacznych dowodów na istnienie zaawansowanych technicznie cywilizacji sprzed tysięcy lat, jednak wskazują na liczne poszlaki i anomalie, które trudno w pełni wyjaśnić w ramach klasycznych modeli rozwoju cywilizacji.

          Co pewien czas odkrywane są artefakty budzące zdumienie naukowców. Przykładem mogą być nietypowe stopy metali, których wytworzenie – według współczesnej wiedzy – wymaga precyzyjnej kontroli temperatury, zaawansowanej obróbki oraz znajomości procesów metalurgicznych wykraczających poza możliwości przypisywane znanym starożytnym kulturom.

          Archeologia odsłania również tajemnicze miejsca: monumentalne budowle o zadziwiająco dokładnej geometrii, precyzyjnie obrobione kamienie ważące dziesiątki lub setki ton, a także konstrukcje, których przeznaczenie do dziś pozostaje niejasne. Rodzi się pytanie, czy są one efektem niezwykłych, lecz naturalnych umiejętności dawnych ludzi, czy też świadectwem wiedzy, która została utracona w wyniku kataklizmów lub upadku nieznanych cywilizacji.

          Z posiadanej obecnie wiedzy wyłania się sugestia, że w okresie od około 6 do 10 tysięcy lat przed Chr. mogły istnieć wysoko rozwinięte społeczności. Prawdopodobnie dramatyczne wydarzenia – takie jak zmiany klimatyczne, potopy, trzęsienia ziemi lub seria katastrof – doprowadziły do ich upadku. Upływ tysięcy lat zatarł niemal wszystkie ślady ich istnienia, pozostawiając jedynie fragmentaryczne pozostałości, które dziś pobudzają naszą wyobraźnię i skłaniają do zadawania trudnych pytań.

          W momentach przełomowych dziejów resztki dawnej wiedzy ulegały stopniowemu zniekształceniu. Z czasem przechodziły one w mity, legendy i opowieści o bogach. Przekazy te, wielokrotnie powtarzane i reinterpretowane, traciły swój pierwotny sens techniczny, zyskując wymiar symboliczny, religijny i moralny.

          Możliwe, że właśnie na tym gruncie powstały religie Mezopotamii oraz inne systemy wierzeń, w których zjawiska niezrozumiałe dla ówczesnych ludzi przypisywano działaniu istot boskich. To, co mogło być echem dawnej wiedzy lub technologii, zostało uznane za ingerencję bogów, a pamięć o realnych wydarzeniach przetrwała jedynie w formie mitologicznych opisów.

           Jednym ze źródeł takich przekazów jest Biblia, w której odnajdujemy wiele trudnych do jednoznacznej interpretacji fragmentów. Opisy te są często symboliczne, niejasne i pełne metafor, lecz sama ich obecność może sugerować, że odnoszą się do wydarzeń lub zjawisk niezrozumiałych dla autorów tekstów.

          Ostatecznych odpowiedzi może dostarczyć jedynie nauka – przede wszystkim archeologia, geologia i nauki przyrodnicze. Każda inna interpretacja pozostaje spekulacją, jakich istnieją tysiące. Jednak jedno wydaje się pewne: istnieją anomalie i pytania, których nie należy lekceważyć ani sprowadzać wyłącznie do ludzkiej fantazji.

 

Przykłady często przywoływanych artefaktów i miejsc

1. Göbekli Tepe (Turcja)

 Datowane na ok. 9600–8200 przed Chr.

 Monumentalne kamienne kręgi z precyzyjnymi reliefami

 Powstały przed rozwojem rolnictwa – co podważa klasyczny model cywilizacji

2. Mury Sacsayhuamán (Peru)

Gigantyczne kamienne bloki idealnie do siebie dopasowane

Brak zaprawy, a mimo to konstrukcja odporna na trzęsienia ziemi

Sposób obróbki kamienia wciąż budzi pytania

3. Kolumna z Delhi (Indie)

Żelazna kolumna sprzed ok. 1600 lat

Praktycznie nie ulega korozji

Wskazuje na zaawansowaną wiedzę metalurgiczną

Antikythera (Grecja)

Mechanizm z II w. przed Chr.

Uznawany za pierwszy analogowy „komputer”

Precyzyjna mechanika, której poziom długo uważano za niemożliwy w starożytności

5. Mapy Piri Reisa

XVI w., ale rzekomo oparte na starszych źródłach

Przedstawiają kontury kontynentów z zadziwiającą dokładnością

6. Obrobione kamienie Baalbek (Liban)

Bloki ważące ponad 800 ton

Do dziś nie ma jednoznacznej odpowiedzi, jak je transportowano i ustawiano

niedziela, 28 grudnia 2025

Mit „trzech papieży” jako narzędzie dezinformacji


          Zadano mi pytanie: „Czy prawdą jest, że Watykanem rządzi tzw. triumwirat trzech osób: czarny papież – określenie odnoszone potocznie do przełożonego generalnego Towarzystwa Jezusowego (obecnie Arturo Sosa Abascal), szary papież, rzekomo wywodzący się z rodu Orsinich i sprawujący realną kontrolę nad finansami, oraz biały papież, czyli urzędujący papież, postrzegany w tej narracji jako oficjalna, reprezentacyjna twarz Kościoła?”

          Pytanie zawiera konkretne nazwiska i szczegóły, co może budzić niepokój oraz sprawiać wrażenie wiarygodności. Moja odpowiedź jest jednak jednoznaczna: nie – nie jest to prawda ani w sensie faktycznym, ani ustrojowym. Opisana koncepcja „triumwiratu” nie ma żadnego oparcia ani w prawie kanonicznym, ani w rzeczywistym sposobie funkcjonowania Stolicy Apostolskiej. Jest to narracja publicystyczno-sensacyjna, często powielana w literaturze spiskowej i antyklerykalnej.

          Określenie „czarny papież” bywa potocznie używane wobec przełożonego generalnego jezuitów, jednak ma ono charakter wyłącznie publicystyczny i symboliczny. Nie oznacza realnej władzy nad Kościołem powszechnym czy Watykanem. Generał Towarzystwa Jezusowego kieruje wyłącznie własnym zakonem i – podobnie jak wszyscy przełożeni zgromadzeń zakonnych – podlega bezpośrednio papieżowi.

          Postać tzw. „szarego papieża”, rzekomo wywodzącego się z rodu Orsinich i sprawującego faktyczną kontrolę nad finansami Watykanu, nie istnieje jako realny urząd ani jako osoba posiadająca taką władzę. Jest to motyw zaczerpnięty z dawnych intryg politycznych, pamfletów antykościelnych oraz późniejszych spekulacji medialnych. W rzeczywistości finanse Stolicy Apostolskiej są zarządzane przez jasno określone instytucje – m.in. Sekretariat ds. Gospodarki – działające w ramach konkretnych procedur, audytów i mechanizmów kontroli.

          Jedyną osobą posiadającą najwyższą władzę w Kościele katolickim pozostaje „biały papież”, czyli urzędujący papież. Sprawuje on tę władzę w granicach prawa kanonicznego oraz w ramach rozbudowanej struktury instytucjonalnej, a nie jako fasada dla rzekomych, ukrytych decydentów działających w cieniu.

          Fakt, że w tego typu narracjach pojawiają się nazwiska, historyczne rody i szczegółowe opisy, bywa dla odbiorcy dezorientujący. Konkretność nie jest jednak równoznaczna z prawdziwością. Właśnie tak funkcjonują teorie spiskowe: operują symboliką, półprawdami i pozorami wiedzy zakulisowej, by stworzyć iluzję wtajemniczenia i kontroli nad „prawdziwym” obrazem świata.

          W mojej ocenie jest to narracja sprzyjająca chaosowi informacyjnemu oraz podważaniu zaufania do instytucji Kościoła, a nie rzetelnemu poznaniu rzeczywistości. Teorie spiskowe – nawet jeśli czasem posługują się elementami prawdy – w dłuższej perspektywie zawsze szkodzą. Dlatego najlepiej ich nie powielać i traktować nie jako poważną analizę rzeczywistości, lecz co najwyżej jako niesmaczny żart ubrany w pozory wiedzy.

 

sobota, 27 grudnia 2025

Lilit


          Istnieje pogląd, że nie ma przypadków i że wszystko, co się wydarzyło oraz co zostało zapisane, ma swoje znaczenie i sens. W myśl tego przekonania zastanawiająca wydaje się biblijna wzmianka o niewieście o imieniu Lilit (Iz 34,14). W komentarzach biblijnych wyjaśnia się, że imię to odnosi się do demona i wywodzi się ze starożytnych wierzeń ludowych oraz mitologii Bliskiego Wschodu.

          Teolodzy i bibliści podejmują próby wyjaśnienia tego fenomenu. Zwracają uwagę, że pojawienie się tego imienia w tekście biblijnym rodzi pytania o relację między objawieniem a kulturą, w której było ono przekazywane. Biblia, choć uznawana za księgę natchnioną, powstawała w konkretnym kontekście historycznym i kulturowym, posługując się językiem, obrazami i wyobrażeniami znanymi ówczesnym ludziom. Odwołanie do postaci Lilit może więc pełnić funkcję symboliczną – jako obraz chaosu, pustki i zagrożenia, przeciwstawionych porządkowi oraz życiu pochodzącemu od Boga. W tym ujęciu Lilit nie występuje jako konkretna, osobowa istota, lecz jako literacki znak rzeczywistości oddalonej od Boga. Jej obecność w tekście prorockim podkreśla grozę miejsca opuszczonego, przeklętego i pozbawionego ładu. W ten sposób nawet elementy zapożyczone z dawnych wierzeń zostają podporządkowane biblijnemu przesłaniu i służą jego pogłębieniu.

          Warto jednak wspomnieć, że w innych tradycjach – zwłaszcza w późniejszej literaturze żydowskiej i midraszowej – Lilit bywa przedstawiana jako pierwsza żona Adama. Według tych przekazów została ona stworzona na równi z nim, z tej samej ziemi, co miało stać się przyczyną konfliktu między nimi. Lilit nie chciała podporządkować się Adamowi, domagała się równości, a w konsekwencji opuściła Eden. Ewa, stworzona później z żebra Adama, ukazywana jest natomiast jako bardziej uległa i skłonna do życia w relacji podporządkowania. Interpretacje te nie należą do kanonu biblijnego, lecz stanowią interesujący przykład tego, jak postać Lilit funkcjonowała w wyobraźni religijnej i kulturowej na przestrzeni wieków, nabierając nowych znaczeń i symbolicznych odczytań.

           Tak też Lilit jest spostrzegana jako demoniczna porywaczka niemowląt, symbolem wyzwolenia kobiet, a w różnych interpretacjach uchodzi za przodkinię wampirów lub istotę związaną z nocą i koszmarami. Uważana jest za nocnego ptaka, stała się postacią w literaturze i feminizmie jako symbol niezależności.

          Opisany fenomen, podobnie jak wiele innych niejednoznacznych fragmentów Biblii, sugeruje, że księga ta – dzieło wszechczasów – zawiera w sobie warstwy znaczeń wciąż nie do końca wyjaśnione. To właśnie owe niedopowiedzenia, symbole i tajemnice od wieków intrygują czytelników oraz prowokują do refleksji. Pojawia się zatem pytanie, czy nie jest to zabieg celowy. Biblia jawi się bowiem jako dzieło niezwykle bogate w wydarzenia, a zarazem pełne ciszy, luk i pytań pozostawionych bez jednoznacznej odpowiedzi. Być może ich rolą nie jest dostarczenie gotowych rozstrzygnięć, lecz nieustanne pobudzanie do poszukiwań, dialogu i osobistej interpretacji – tak, aby czytelnik nieustannie na nowo mierzył się z tekstem, jego przesłaniem i własnym rozumieniem sensu istnienia.

          Często nachodzi mnie myśl, że być może to ja sam jestem tym odbiorcą, a zarazem ofiarą ludzkich spekulacji. Zmagam się z egzegezą w taki sposób, by nie narazić się doktrynie religijnej i nie umniejszyć chwały Bogu, a jednocześnie mam wrażenie, że w istocie walczę z wiatrakami. Religia jako system ma się dobrze, lecz Prawda zdaje się leżeć gdzie indziej, poza prostymi formułami i gotowymi odpowiedziami.

          Sedno problemu polega na tym, że Stwórca posiada własną „ekonomię” objawiania siebie i swoich zamysłów — czyni to na swój sposób, w swoim czasie, niezależnie od ludzkich oczekiwań. I być może nic nam do tego. Taka perspektywa rodzi jednak zniechęcenie, a niekiedy także rozczarowanie. Przypominają mi się wówczas słowa mojego ojca: „głupi się rodzisz i głupi umierasz” — gorzka sentencja, wyrażająca przekonanie o nieuchronnych granicach ludzkiego poznania.

          Z drugiej strony trudno nie zauważyć, że widoczny postęp w rozumieniu świata, historii i samego człowieka przeczy tak pesymistycznej ocenie. Wiedza się pogłębia, horyzonty się poszerzają, a pytania — choć coraz bardziej złożone — stają się również bardziej świadome. Dlatego warto nadal poszukiwać prawdy, nawet jeśli droga ku niej bywa mozolna i pełna wątpliwości. Być może nadejdzie moment iluminacji — niekoniecznie spektakularny, lecz cichy i wewnętrzny — w którym Prawda choć częściowo się odsłoni. A nawet jeśli nie ukaże się w pełni, samo poszukiwanie może okazać się jej najbliższym przybliżeniem.

piątek, 26 grudnia 2025

Drugi Dzień Świąt


          26 grudnia chrześcijanie obchodzą drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia. To czas szczególny — cichszy, mniej uroczysty, a przez to bardziej sprzyjający zadumie. Po radości pierwszego dnia przychodzi moment refleksji nad nad ludzkim życiem i nad nieubłaganie mijającym czasem. Zbliżający się koniec roku skłania do podsumowań, a myśli coraz częściej wybiegają ku przyszłości. W sercach budzą się nowe pragnienia, plany i nadzieje związane z nadchodzącym Nowym Rokiem.

          Mimo wcześniejszych zapowiedzi zaprzestania publikowania moich przemyśleń, ujawniłem wiele myśli porządkujących wiarę i jej sens. Czyniłem to nie z potrzeby polemiki, lecz z wewnętrznego przekonania, że religie stworzone przez ludzi — mimo swoich ograniczeń — zawierają bogactwo uniwersalnych idei, przydatnych w zwyczajnym, codziennym życiu. Wierzę, że do Boga można się zbliżyć bez zbędnej egzaltacji i idolatrii Jego Syna, zachowując zdrowy rozsądek oraz wiarę wypływającą zarówno z serca, jak i z rozumu.

          Pragnąłem pokazać, że wiara nie jest jedynie deklaracją ani zbiorem rytuałów. Jest czymś, co rodzi się w głębi serca, a następnie znajduje swój wyraz na zewnątrz, w zwykłym życiu — w postawie, w decyzjach, w sposobie traktowania drugiego człowieka i świata. To właśnie styl życia odsłania prawdę o tym, kim naprawdę jesteśmy i jaki mamy stosunek do Boga. Słowa mogą zwodzić, czyny — nie.

          Choć dostrzegam konieczność przebudowy doktryny wiary chrześcijańskiej, nie jestem rewolucjonistą. Bliższa jest mi idea spokojnej, dojrzałej ewolucji poznawczej niż gwałtownego zerwania z przeszłością. Współczesne czasy wymagają bowiem nie tylko duchowości, ale i znajomości filozofii świata, zachodzących procesów fizycznych i chemicznych oraz rozumienia praw, które nim rządzą. Przed ludzkością otwiera się kosmos, pojawiają się nowe pytania i wyzwania, których nie sposób ignorować.

          Trzeba nadążać za nauką, a jednocześnie pamiętać, że nie jesteśmy istotami przypadkowymi. Świat — mimo chaosu i cierpienia — ma swój sens. Dobry gospodarz myśli o przyszłości, troszczy się o to, co zostało mu powierzone, i przygotowuje się na to, co nadejdzie. Tak samo człowiek powinien przygotować się psychicznie i duchowo na nowe doświadczenia oraz wyzwania, także te, które wykraczają poza czysto materialny wymiar rzeczywistości.

          W tej nadziei zawiera się moja wiara. Nie wynika ona z nakazu Kościoła ani z samej katechezy, lecz z poszukiwania Prawdy — tej, która domaga się uczciwości wobec siebie, odwagi myślenia i pokory wobec tajemnicy istnienia.

          Prawdą jest, że dla Stwórcy najważniejszy jest człowiek. Nie zależy Mu na murach ani na samym zabezpieczaniu budynków kościelnych. Przykładem może być oatatnio pożar kościoła w Lublinie. Świątynia ta nie została wzniesiona dla boskiej chwały rozumianej jako materialny splendor, lecz jako miejsce, w którym wierni mogli się gromadzić, modlić oraz doświadczać poczucia bezpieczeństwa i wspólnoty.

          To wydarzenie pokazuje, jak wiele musi się jeszcze zmienić w życiu religijnym. Moje wpisy miały na celu wzbudzenie zainteresowania nowym sposobem pojmowania wiary. Nikogo nie namawiałem do jej odrzucenia ani nie agitowałem przeciwko religii. Miałem jedynie nadzieję, że poruszę serca i umysły, aby Prawda mogła ujrzeć nowe światło.

          Napisałem już tak wiele na temat wiary i nauki, że nadszedł czas, by zająć się również innymi sprawami. Z końcem roku zamykam firmę, jednak nadal będę pracował nad aktualizacjami programu, nie chcąc zawieść jego użytkowników, którzy przez ponad 30 lat korzystali z mojego dorobku i wciąż  oferują mi współpracę.

          Dziękuję im za okazywaną mi wierność, zaufanie i szacunek.

czwartek, 25 grudnia 2025

Dzień Narodzin Jezusa

 

          25 grudnia chrześcijanie obchodzą święto narodzin Syna Bożego – Jezusa Chrystusa. O Nim pisałem wczoraj. Dziś chciałbym przekazać własne pojmowanie tego wydarzenia, bardziej osobiste, mniej katechizmowe, bliższe wewnętrznemu doświadczeniu niż zewnętrznemu opisowi.

          Być może jest to zamysł celowy, że Prawda nie przebija się do społeczeństwa w sposób bezpośredni i jednoznaczny – zwłaszcza do społeczności chrześcijańskiej. Dlaczego tak się dzieje? Człowiek musi zrozumieć jedną, zasadniczą rzecz: wiara nie jest nakazem, nie jest instytucją, która może być obligatoryjnie przypisana istocie rozumnej. Wiara nie rodzi się z dekretu ani z przymusu. Wiara musi obudzić się w sercu.

          Bo to serce jest ośrodkiem ludzkiego jestestwa. Tam „zapisane” jest, kim naprawdę jest człowiek. Tam rodzi się komunikacja ze Stwórcą, tam tworzy się relacja z Ojcem. Nie w formule, nie w definicji, lecz w ciszy, w pytaniu, w tęsknocie i w wewnętrznym poruszeniu.

          Katecheza jest próbą ludzkiego obrazowania wiary i posiada zasadniczą wadę: wynika z ludzkich potrzeb i ludzkich interesów. Wszystko, co ludzkie, nosi w sobie ślad ludzkich przywar – dążenia do kontroli, do porządkowania innych, do narzucania dyscypliny. Często rodzi się to z potrzeby władzy nad drugim człowiekiem, nawet jeśli przybiera szlachetne formy.

          Wszelkie dzieła nabożne podlegają podobnym ograniczeniom. Aby móc z nich korzystać mądrze, trzeba uruchomić wobec nich postawę krytyczną. Przyjmować to, co dobre, co buduje, co pogłębia człowieczeństwo. Nie namawiam do ich degradacji ani odrzucenia – wskazuję jedynie sposób korzystania z tej spuścizny. Są to bowiem ludzkie przemyślenia, oparte na doświadczeniu życia, znajomości ludzkiej psychiki, pragnień i lęków.

          Trzeba sobie uświadomić, że prawdziwy człowiek – jego ego, świadomość, jaźń – zakorzeniony jest w duszy. Cielesna powłoka jest jedynie narzędziem: formą umożliwiającą doznania, prokreację, funkcjonowanie w świecie materii. Jeśli tylko ta warstwa uznawana jest za istotną, człowiek zniża się do poziomu czysto zwierzęcego istnienia. A przecież nie wolno zapominać, że człowiek został stworzony na podobieństwo Boga. Jest współtwórcą rzeczywistości, współodpowiedzialnym za świat. Z jego wysiłków powstały dzieła wielkie i piękne, które do dziś kształtują ludzką cywilizację.

          Dojrzałość polega na świadomości tego, o co naprawdę toczy się gra. Jezus jest przykładem Człowieka, który ukazał zamysł Stwórcy. Ludzkość opisała Go jako Syna Bożego – słusznie. Trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć, że On sam wskazywał, iż każdy człowiek nosi w sobie podobny potencjał i godność.

          Historia Jezusa opisana w Ewangeliach i innych pismach nabożnych nie jest dokładną kroniką Jego życia. Istota tej opowieści leży gdzie indziej – w idei Bożego zamysłu, w sensie, a nie w literalnym zapisie zdarzeń. Prawda nie jest faktem, lecz znaczeniem.

          Z czasem człowiek, kierowany niskimi pobudkami, wykorzystał tę Prawdę do zdefiniowania zasad religijnych, angażując w to boski autorytet. Bywa to nieudolne, infantylne, prymitywne, czasem wręcz parafialne. Ale ludzie potrzebują mirażu, rytuału, igrzysk, kultu. Nie można czynić im wyrzutu – to również jest ludzkie: słabości, ale i tęsknoty, pragnienie sensu i zakorzenienia.

          Sam uwielbiam cały „anturaż” kultu. Zawsze głęboko przeżywam nabożeństwa, śpiew chóru, kolędy. Wszystko to buduje w sercu klimat dobroci i piękna, wzrusza i uwrażliwia. I nie zakłóca mojej świadomości ani rozeznania, że najważniejsza jest duchowa, osobista relacja z Bogiem. Detale mają znaczenie drugorzędne – są jedynie ozdobą tego, co potocznie nazywamy wiarą. Bo prawdziwe Boże Narodzenie nie wydarza się w kalendarzu. Ono dokonuje się w sercu człowieka.

Spokojnych Świąt i miłego odpoczynku. P.P.

środa, 24 grudnia 2025

Prawda Objawiona w Narodzonym


          24 grudnia chrześcijanie obchodzą Wigilię Narodzenia Jezusa Chrystusa. Na to wydarzenie – na tę Prawdę – można jednak spojrzeć w sposób głębszy, bardziej uniwersalny, wykraczający poza sam wymiar historyczny i liturgiczny.

          Stwórca pragnął, aby ludzkość poznała Prawdę o sobie samej. Jako Istota duchowa i dynamiczna udzielił swojej natury całemu stworzeniu. Spośród niego wyróżnił istoty rozumne, obdarzając je szczególnym statusem – dzieci Bożych. Narodzenie Jezusa oraz cała Jego misja stanowią potwierdzenie tej prawdy. Jezus – prawdziwy Człowiek, a zarazem Syn Boży – objawia, kim jest każdy człowiek w swoim najgłębszym powołaniu. Każdy posiada ten sam fundament godności i tę samą wolność: może tę Prawdę uznać albo ją odrzucić.

          Objawienie to zostało jednak w historii wykorzystane do ukształtowania doktryny chrześcijańskiej, która szczególnie mocno podkreśliła boskość Jezusa, ogłaszając Go Synem Bożym i Królem. Nie zawsze natomiast wystarczająco akcentowano fakt, że Jezus jest również „jednym z nas”. Ta forma idolatrii Jezusa – choć piękna i poruszająca w kulcie chrześcijańskim – może prowadzić do zubożenia Prawdy Objawionej. Stwórca bowiem nie tyle oddziela się od człowieka, ile objawia swój pierwotny zamysł: człowiek został stworzony na Boże podobieństwo. To, co było zapowiedziane w Torze, w Jezusie zostaje ostatecznie potwierdzone i ukazane w pełni.

          Tak wielkie wyróżnienie człowieka można uznać za logiczną konsekwencję aktu stworzenia. Kryje się za nim idea jednej natury wszystkiego, co istnieje – natury pochodzącej od Stwórcy. Bóg nie stworzył czegoś obcego sobie, lecz udzielił własnej natury, aby świat mógł zaistnieć i trwać.

          Człowiek jako istota rozumna powinien zatem rozważyć, kim jest naprawdę, i przyjąć wobec tej prawdy odpowiednią postawę. Rodzi się refleksja, że wszystko, co człowiek otrzymał, jest darem. A dar ten domaga się wdzięczności – nie tylko wyrażonej słowami, lecz przede wszystkim życiem zgodnym z Prawdą.

          Przede wszystkim należy dostrzec, że wolność nierozerwalnie wiąże się z odpowiedzialnością – a tej tak często brakuje we współczesnym świecie. Każdy czyn powinien być konfrontowany z Bożym zamysłem, rozumianym nie jako zbiór arbitralnych zakazów, lecz jako droga prowadząca ku dobru człowieka. Nie należy popadać w skrajności ani tworzyć wyimaginowanych ograniczeń, które nie mają źródła w Prawdzie. Nie o to chodzi.

          To w rozumie oraz w uważnym odczytywaniu głosu sumienia człowiek może odkrywać Boże pragnienia i zamysły. Stwórca wie najlepiej, co dla człowieka jest dobre, a co prowadzi do zła. Dlatego potrzebna jest postawa wsłuchiwania się – wewnętrznego skupienia, ciszy i gotowości przyjęcia Jego głosu.

          Wszystko, co Bóg stworzył, jest dobre. Skoro tak, nie ma powodu, by odrzucać dar istnienia i radości życia. Człowiek jest zaproszony, aby korzystać z darów stworzenia i czynić swoje życie pełnym oraz szczęśliwym. Warunkiem jest jednak umiar – harmonia między pragnieniem a odpowiedzialnością, między wolnością a miłością.

          Zachowanie umiaru i duchowe zbliżanie się do Stwórcy wystarczają, by człowiek wzrastał ku pełni. W perspektywie ostatecznej prowadzi to do uczestnictwa w Jego Istocie – do jedności, w której stworzenie i Stwórca nie są już oddzieleni, lecz stanowią Jedno.

          Z tej wyjątkowej okazji życzę wszystkim mądrości w wierze, odwagi w poszukiwaniu Prawdy oraz spełnienia najgłębszych pragnień serca. Życie w stałym, żywym kontakcie z Bogiem objawionym w Jezusie Chrystusie jest nadzieją i gwarancją odnalezienia swojego miejsca, swojego sensu i swojej roli na Ziemi.

 

Niech się Wam spełni.

czwartek, 11 grudnia 2025

Ryzyko chaosu podatkowego w 2026 roku


          Zbliżając się do końca mojej drogi zawodowej i planując zakończenie działalności gospodarczej z końcem roku, obserwuję z rosnącym niepokojem zmiany, które mają nadejść w 2026 roku. Paradoksalnie właśnie teraz, gdy mógłbym zajmować się porządkowaniem spraw i powolnym wyciszaniem aktywności, mam więcej pracy niż kiedykolwiek. Muszę przygotować użytkowników mojego programu księgowego na nadchodzącą rewolucję podatkową, której przebieg – obawiam się – może okazać się bardziej chaotyczny niż systemowy.

          Największe wątpliwości budzi we mnie wdrożenia takich rozwiązań jak KSeF. Z jednej strony idea elektronicznego obiegu faktur wydaje się logiczna i zgodna z kierunkiem cyfryzacji państwa. Z drugiej jednak, wykonanie – przynajmniej w obecnej postaci – pozostawia zbyt wiele do życzenia. KSeF wymaga od przedsiębiorców licznych dodatkowych czynności, które w praktyce mogą okazać się kłopotliwe, czasochłonne i obciążające. Nie każdy przedsiębiorca jest informatykiem, księgowym i prawnikiem w jednej osobie. A tego właśnie, niestety, często wymaga od nich państwo.

          Pracując nad implementacją nowych rozwiązań programistycznych widzę wyraźnie, jak skomplikowany jest polski system podatkowy. Każda zmiana odsłania kolejną warstwę regulacji, kolejne wyjątki od wyjątków i kolejne instrukcje, które w teorii mają porządkować rzeczywistość, a w praktyce tylko ją komplikują. Gdyby najpierw wprowadzono prosty, przejrzysty model rozliczeń, łatwiej byłoby zbudować na nim nowoczesne rozwiązania cyfrowe. Tymczasem próbuje się modernizować coś, co z natury jest zbyt złożone.

          W obliczu tego wszystkiego obawiam się, że w 2026 roku cały projekt może się po prostu posypać, wywołując chaos zamiast porządku. Z tego powodu radzę przedsiębiorcom zachować dotychczasowe stany księgowe i rozwiązania techniczne na wypadek konieczności powrotu do sprawdzonych metod. Obecna sytuacja przypomina bowiem konstrukcję mostu budowaną na ruchomym gruncie. Trzeba być przygotowanym na każdy scenariusz.

          Szczególny niepokój budzi we mnie straszenie podatników karami. Zbyt łatwo i zbyt szybko grozi się sankcjami tym, którzy próbują odnaleźć się w nowych realiach. W mojej ocenie kary powinny być kierowane raczej w stronę tych, którzy tworzą niespójne, teoretyczne konstrukcje, nieprzystające do praktyki prowadzenia działalności gospodarczej. Prawo powinno ułatwiać życie obywatelom, a nie zmuszać ich do walki z przepisami, które miały być dla nich wsparciem.

          Niepokoi mnie również brak odwagi wprowadzania radykalnych zmian podatkowych. Dlaczego polski rząd nie korzysta z rozwiązań sprawdzonych w innych krajach? Można czerpać z dorobku państw, które od lat funkcjonują w prostszych i bardziej efektywnych systemach fiskalnych. U nas jednak w nieskończoność poprawia się to, co od dawna jest wadliwe. Zapowiedzi reform pojawiają się, ale często okazują się jedynie pustymi deklaracjami.

          Choć jestem zwolennikiem obecnej koalicji, widzę jej słabości i brak konsekwencji. Krytykuję nie z politycznych pobudek, lecz z troski o tych, którzy – tak jak ja przez cztery dekady – codziennie mierzą się z ciężarem prowadzenia działalności gospodarczej.

          W tym roku mija czterdzieści lat mojej pracy w sektorze prywatnym. To czas sukcesów, ale i wyrzeczeń. Przyznaję, że nie potrafiłem pogodzić działalności zawodowej z życiem rodzinnym. Ostatni raz spędzałem wakacje nad morzem w 1984 roku, gdy córka miała 6 lat, a syn 4. Przez lata pracy wiele mi uciekło, a świadomość tego niesie dziś gorycz. Dzieci dorosły, mają swoje życie, własne plany. To, czego nie przeżyłem z nimi, nie wróci. Z wiekiem człowiek coraz wyraźniej dostrzega wagę rzeczy, które kiedyś wydawały się mniej istotne.

          Może właśnie dlatego tak bardzo porusza mnie niefrasobliwość państwa wobec ludzi, którzy pracują, ryzykują, budują. Wiem, jak trudno jest prowadzić działalność. Wiem, ile kosztuje to wyrzeczeń. I wiem, że system podatkowy powinien być pomocą – nie kolejną przeszkodą.

środa, 10 grudnia 2025

Kosmopolityzm jako postawa wobec współczesnego świata


           Kosmopolityzm, rozumiany jako poczucie przynależności do wspólnoty całej ludzkości, coraz częściej staje się naturalną odpowiedzią na wyzwania współczesnego świata. Możliwe jest łączenie tej postawy z szacunkiem wobec dorobku kulturowego własnego kraju, bez popadania w skrajności ideologiczne. W tym kontekście nacjonalizm jawi się jako postawa sprzeczna z uniwersalnym przesłaniem chrześcijaństwa, opartym na miłości bliźniego i przekraczaniu podziałów etnicznych oraz narodowych.

          W dobie globalizacji łatwiej jest przyjąć przekonanie, że prawdziwą „ojczyzną” człowieka staje się cała Ziemia. Granice kulturowe stopniowo się zacierają, a osiągnięcia cywilizacyjne różnych państw coraz bardziej się upodabniają. Mimo to każdy naród zachowuje własne symbole, tradycje i wartości, które powinny być nie tylko chronione, ale również darzone szacunkiem przez innych. Zasadą nadrzędną powinna pozostać ewangeliczna idea wzajemnej miłości – wezwanie do budowania świata opartego na solidarności, a nie na konflikcie. Głównym przesłaniem powinny pozostać słowa Ewangelii, "Byśmy się wzajemnie miłowali" (J 13,34; 15,120).

          Wojny, mimo postępu cywilizacyjnego, wciąż towarzyszą ludzkości jako smutne świadectwo ludzkiej pychy i nierozsądku. Historia wielokrotnie udowadniała, że militarne triumfy są nietrwałe, a chwała zwycięzców szybko przemija. Z czasem kończą się wszystkie konflikty, a świat usiłuje powrócić do względnej równowagi. To, co jednak pozostaje, to pamięć o cierpieniu tych, którzy stali się ofiarami przemocy. Człowiek mądry potrafi dostrzec, że żadna wojna nie jest warta ceny, jaką płacą społeczeństwa.

          Na tym tle współczesne dążenia polityczne niektórych środowisk mogą budzić niepokój. Ambicje władzy, oderwane od odpowiedzialności za dobro wspólne, stają się symbolem krótkowzroczności i braku refleksji nad długofalowymi konsekwencjami podejmowanych działań. Taka postawa nie służy ani jedności społecznej, ani budowaniu dojrzałej wspólnoty obywatelskiej, której fundamentem powinny być dialog, odpowiedzialność i wzajemny szacunek.

          Gdy obserwuję dążenie PiS do władzy, ogarnia mnie gorzki, pusty śmiech. Widzę w tym ogrom krótkowzroczności i braku odpowiedzialności za dobro wspólne.        

         Skrajne poglądy Konfederacji – poglądy (antyunijne, antysystemowe, czasem skrajnie nacjonalistyczne) utrudniają budowanie szerokiego poparcia społecznego. Konfederacja jest koalicją różnych środowisk (libertarian, narodowców, konserwatystów), co powoduje wewnętrzne sprzeczności. Jako partia brak jej spójności programowej.

         Jej postulaty ograniczenia roli UE są niebezpieczne eknomicznie i geopolitycznie.   Postulaty bardzo niskich podatków i minimalnego państwa często nie są poparte realistycznymi wyliczeniami skutków dla: służby zdrowia, edukacji, systemu emerytalnego

         Liczne wypowiedzi części polityków Konfederacji są odbierane jako: skrajne, obraźliwe, prowokacyjne,  co osłabiają wiarygodność partii. Ugrupowanie często pozostaje na marginesie życia parlamentarnego, ponieważ inne partie nie chcą z nim współpracować z powodu różnic programowych. Brak im zdolności koalicyjnej. Postulaty w polityce zagranicznej bywają oceniane jako zbyt ideologiczne i nieprzystające do realiów geopolitycznych.

          Najbardziej boli mnie postawa społeczeństwa. Trudno mi zrozumieć skłonność do bezkrytycznego przyjmowania uproszczonych narracji, podatność na manipulację oraz rosnącą niespójność moralną. Coraz rzadziej dostrzegam tę dawną, polską wrażliwość na dobro wspólne, na empatię i zakorzenione w tradycji chrześcijańskiej poczucie odpowiedzialności za drugiego człowieka. Zamiast wspólnoty pojawia się podział, zamiast dialogu – wzajemna nieufność. Polak coraz częściej zaczyna postrzegać drugiego Polaka nie jako brata czy sąsiada, lecz jako przeciwnika, którego trzeba pokonać, a nie zrozumieć.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

wtorek, 9 grudnia 2025

Epos o Gilgameszu, a Biblia

 

         W Biblii nie ma bezpośrednich cytatów z Eposu o Gilgameszu, ale istnieją wyraźne zbieżności motywów, obrazów i konstrukcji opowieści, które wskazują, że niektóre tradycje starożytnego Bliskiego Wschodu – zwłaszcza sumero-akadyjskie – wpłynęły na autorów biblijnych. Poniżej najważniejsze fragmenty i motywy z Gilgamesza, które znajdują swoje odpowiedniki w Biblii.

1. Opowieść o potopie – (Gilgamesz XI) ↔ Księga Rodzaju 6–9To najbardziej

    oczywista i najlepiej udokumentowana paralela.

W Gilgameszu:

Utnapisztim buduje arkę na polecenie boga Ea.

Arka ma konkretne wymiary i konstrukcję.

Utnapisztim zabiera rodzinę i zwierzęta.

Po potopie wypuszcza gołębicę, jaskółkę i kruka, aby sprawdzić, czy wody opadły.

Arka osiada na górze Nisir.

Utnapisztim składa ofiarę, a bogowie „wąchają miłą woń”.

W Biblii:

Noe buduje arkę na polecenie Boga.

Arka ma szczegółowe wymiary i strukturę.

Noe zabiera rodzinę i zwierzęta.

Wypuszcza kruka i gołębicę.

Arka osiada na górach Ararat.

Noe składa ofiarę, a Bóg „czuje miłą woń” (Rdz 8,21).

Zbieżność jest tak ścisła, że tekst o potopie w Rodzaju jest dziś powszechnie uznawany za przepracowanie znacznie starszej mezopotamskiej tradycji.

2. Motyw mędrca, który osiąga nieśmiertelność (Gilgamesz XI) ↔ biblijne wzmianki o Henochu

Utnapisztim i jego żona dostają nieśmiertelność od bogów.

W Biblii Henoch “został zabrany” przez Boga, aby nie umrzeć (Rdz 5,24).

To nie kopia, ale podobny schemat: wyjątkowy człowiek zostaje wyniesiony ponad śmiertelność.

3. Historia pierwotnego człowieka oswojonego przez kobietę – (Gilgamesz II) ↔ elementy historii Adama i Ewy.

Enkidu w Gilgameszu: żyje w stanie „dzikiej natury”, nagi, w harmonii ze zwierzętami,

po spotkaniu z Szamhat (kobietą) traci „stan niewinności”, zwierzęta go odrzucają, a on zdobywa świadomość i wiedzę, staje się istotą ludzką w pełnym sensie.

Adam i Ewa: żyją w stanie pierwotnej niewinności, nagości bez wstydu,

po kontakcie z wiedzą (drzewo poznania), tracą tę niewinność,

„otwierają im się oczy” – jak Enkidu – i zaczynają żyć jak ludzie.

To nie bezpośrednia zależność, ale adaptacja bliskowschodnich archetypów.

4. Motyw przyjaźni silniejszej niż śmierć – Gilgamesz i Enkidu ↔ Dawid i Jonatan

Choć to bardziej motyw niż zapożyczenie, sama struktura:

Król/bohater i jego wyjątkowy przyjaciel, głęboka więź emocjonalna, żałoba po śmierci przyjaciela, bardzo przypomina lament Dawida po Jonatanie (2 Sm 1).

5. Obraz węża odbierającego człowiekowi możliwość życia wiecznego – (Gilgamesz XI) ↔ wąż w Edenie

W Gilgameszu:

Gilgamesz zdobywa roślinę dającą odmłodzenie,

ale wąż ją kradnie i natychmiast linieje, odnawiając skórę – symbolicznie zyskuje odnowę życia, której człowiek nie dostaje.

W Biblii:

wąż jest tym, który pozbawia człowieka dostępu do życia wiecznego, prowadząc do wygnania z Edenu.

          Biblia nie cytuje Eposu o Gilgameszu, ale wykorzystuje starożytne mezopotamskie motywy, szczególnie:

1. Opowieść o potopie — najbardziej bezpośrednia paralela.

2. Motyw mędrca wyniesionego do nieśmiertelności.

3. Motyw utraty pierwotnej niewinności (Enkidu ↔ Adam).

4. Szczególna przyjaźń bohaterów (Gilgamesz–Enkidu ↔ Dawid–Jonatan).

5. Wąż odbierający możliwość wiecznego życia.

sobota, 6 grudnia 2025

Czas, świadek historii


          Jeżeli powstanie Ziemi liczy się w miliardach lat (około 4,54 mld lat temu), to ogrom tego czasu podpowiada, że w międzyczasie mogło wydarzyć się tak wiele, iż teoretycznie prawie wszystko wydaje się możliwe. Różne teorie próbują wypełnić tę przestrzeń rozmaitymi, często mało prawdopodobnymi scenariuszami. Ja jednak ich nie podzielam, dlatego ich tutaj nie będę przytaczać.

          Trzymam się oficjalnych ustaleń uczonych — fizyków, geologów, archeologów — i to właśnie im przyznaję swoją największą akceptację. Mimo wszystko, jak wspomniałem na wstępie, w tak długim okresie mogły istnieć tysiące pokoleń ludzkich, liczne kultury i cywilizacje, a także mogło dojść do wielu zdarzeń kosmicznych, które wpłynęły na dzieje naszej planety.

          Jestem otwarty na nowe odkrycia i hipotezy, ale jednocześnie zachowuję rozsądek oraz krytyczne myślenie. Miara świadomości polega dla mnie na tym, aby potrafić łączyć dostępne informacje w  spójną, możliwie prawdziwą narrację.

          Świadkami historii dla współczesnych są znalezione artefakty działalności człowieka oraz jego przodków. Do nich zaliczają się narzędzia, konstrukcje, przedmioty użytkowe i kultowe.

Najstarsze znane artefakty i ślady działalności homininów:

3,3 mln lat — narzędzia z Lomekwi (Kenia), najstarsze znane narzędzia stworzone przez wczesne homininy, prawdopodobnie jeszcze nie przez Homo.

1–1,5 mln lat — ślady kontrolowanego użycia ognia w Afryce, m.in. w Wonderwerk Cave (RPA), wskazujące, że przodkowie człowieka opanowali ogień wcześniej, niż sądzono.

500 tys. lat — najstarsze znane rytualne lub symboliczne nacięcia, wykonane na muszli przez Homo erectus w Indonezji.

300–200 tys. lat — pierwsze zaawansowane zestawy narzędzi kościanych i kamiennych pochodzące z Afryki Wschodniej i Maroka.

75–100 tys. lat — nacięcia na ochrze z Blombos Cave (RPA), uznawane za jedne z najstarszych śladów myślenia symbolicznego i abstrakcyjnego.

64 tys. lat — najstarsza sztuka jaskiniowa autorstwa neandertalczyków, odnaleziona w Hiszpanii.

40–35 tys. lat — figurka Wenus z Hohle Fels, jedna z najstarszych znanych przedstawień ludzkiej postaci.

25–20 tys. lat — pierwsze trwałe konstrukcje ludzkie, m.in. schronienia z kości mamuta w Europie Wschodniej.

Ok. 20 tys. lat — fragmenty bardzo wczesnej ceramiki z jaskini Xianrendong (Chiny).

Ok. 11,6 tys. lat — najstarsze znane miejsce kultu, Göbekli Tepe, starsze od rolnictwa i ceramiki.

7–9 tys. lat — najstarsze znane systemy proto-pisma, czyli sumeryjskie tokeny używane do zapisu informacji.

5,3 tys. lat — sumeryjskie tabliczki z Uruk, uznawane za najstarsze pełne pismo.

 

Ok. 2100 przed Chr.. — "Epos o Gilgameszu", uważany za najstarszy zachowany ciągły tekst literacki, zapis literatury światowej (starszy niż Iliada i Odyseja).

Jego najpełniejsza wersja została odnaleziona na glinianych tabliczkach z Niniwy (biblioteka Assurbanipala), zapisanych pismem klinowym w języku akadyjskim.

Krótki opis fabuły

Epos opowiada o królu Uruk, Gilgameszu, który jest częściowo boski, ale zarazem okrutny i despotyczny. Aby go powstrzymać, bogowie tworzą Enkidu, dzikiego człowieka. Początkowo ma on być przeciwnikiem Gilgamesza, lecz po walce obaj zostają jego najbliższymi przyjaciółmi.

Najważniejsze wątki

Przyjaźń Gilgamesza i Enkidu – jeden z głównych tematów eposu.

Wyprawa przeciwko potworowi Humbabie – bohaterowie ścierają się z opiekunem cedrowego lasu.

Zabicie Niebiańskiego Byka – sprowadzonego przez boginię Isztar po odrzuceniu jej zalotów.

Śmierć Enkidu – kara bogów za zabicie Byka; moment przełomowy dla Gilgamesza.

Poszukiwanie nieśmiertelności – Gilgamesz wyrusza do Utnapisztima (mesopotamskiego odpowiednika Noego), który przetrwał wielki potop.

Nieuchronność śmierci – Gilgamesz dowiaduje się, że nieśmiertelność jest zarezerwowana dla bogów.

Najważniejsze motywy

Krwawienie ludzkie i przemiana moralna bohatera

Przyjaźń jako siła zmieniająca człowieka

Przemijanie i poszukiwanie sensu życia

Motyw potopu – najbardziej znany fragment, podobny do historii biblijnej

 

czwartek, 4 grudnia 2025

Pojęcia w fizyce kwantowej


          Aby oswoić się z fizyką kwantową, warto zacząć od zrozumienia kilku podstawowych pojęć, które tworzą jej język. Fizyka kwantowa opisuje świat najmniejszych cząstek – elektronów, protonów, fotonów – w którym prawa klasycznej fizyki przestają wystarczać. W tej rzeczywistości wiele wielkości fizycznych nie zmienia się płynnie, lecz skokowo, a zjawiska mają charakter dyskretny, czyli skwantowany.

          Jednym z kluczowych pojęć jest «skwantowanie». Oznacza ono przejście od opisu ciągłego do dyskretnego, czyli podział pewnej wielkości fizycznej – na przykład energii, ładunku lub momentu pędu – na niepodzielne porcje zwane kwantami. W klasycznej fizyce można by sądzić, że elektron w atomie może mieć dowolną energię, tymczasem w rzeczywistości kwantowej jego energia przyjmuje tylko określone wartości. Elektrony mogą więc znajdować się wyłącznie na wyznaczonych poziomach energetycznych (orbitalach), a przejście między nimi odbywa się skokowo.

          Podobnie jest z ładunkiem elektrycznym, który okazuje się zawsze wielokrotnością ładunku elementarnego (z wyjątkiem kwarków, posiadających ułamkowe ładunki). Nawet pole elektromagnetyczne, które w klasycznym opisie wydaje się ciągłe, w ujęciu kwantowym składa się z niepodzielnych porcji – fotonów, czyli «kwantów pola» elektromagnetycznego.

          Z tym łączy się pojęcie «wartości dyskretnej». Wartość dyskretna to taka, która może przyjmować tylko pewne, z góry określone liczby lub stany. Nie zmienia się ona w sposób ciągły, lecz przeskakuje między dozwolonymi poziomami. W świecie atomów i cząstek takie skokowe zmiany są czymś naturalnym – elektron nie może „znajdować się” między poziomami (orbitalami) energii, tak jak piłka nie może zatrzymać się w połowie schodka.

          Kolejnym fundamentalnym pojęciem jest «spin». W klasycznej fizyce moment pędu wiąże się z ruchem obrotowym ciała w przestrzeni. W mechanice kwantowej spin nie oznacza jednak rzeczywistego obrotu cząstki wokół własnej osi, lecz jest jej wewnętrzną, nieusuwalną właściwością. To pewien rodzaj „kwantowego krętu”, który odgrywa kluczową rolę w zachowaniu materii i w sposobie, w jaki cząstki oddziałują ze sobą.

          Cząstki o spinie połówkowym nazywamy fermionami – należą do nich między innymi elektrony, protony i neutrony. Z kolei cząstki o spinie całkowitym to bozony (cząstki oddziaływań), takie jak fotony czy gluony. Wartość spinu, gdy jest mierzona wzdłuż wybranej osi, może przyjmować tylko dwie skwantowane wartości: +½ (tzw. „spin w górę”) lub −½ (tzw. „spin w dół”).

          To właśnie spin tłumaczy, dlaczego w atomie na jednym orbitalu mogą znajdować się najwyżej dwa elektrony – jeden o spinie skierowanym w górę, a drugi w dół. Gdyby ich spiny były takie same, naruszyłyby "zakaz Pauliego", zgodnie z którym dwa fermiony nie mogą jednocześnie zajmować tego samego stanu kwantowego. W 1925 roku Ralph Kronig zasugerował, że ów stopień swobody związany jest z rotacją elektronu wokół własnej osi. Doświadczenie, które udowodniło że spin istnieje i jest skwantowany, zostało przeprowadzone w 1922 roku przez słynne doświadczenie Sterna-Gerlacha.

          Świat fizyki kwantowej jest pełen zaskakujących zasad, które zrywają z intuicją codziennego doświadczenia. Wprowadzenie pojęć takich jak «skwantowanie», «wartość dyskretna» czy «spin» pomaga jednak stopniowo zrozumieć jego wewnętrzną logikę. Choć rzeczywistość kwantowa bywa trudna do wyobrażenia, rządzące nią reguły są niezwykle precyzyjne – i to właśnie dzięki nim możemy dziś rozumieć budowę materii, a także rozwijać technologie, które jeszcze niedawno wydawały się fantastyką: półprzewodniki, lasery czy komputery kwantowe.

          Na koniec nasuwa mi się refleksja filozoficzna, że fizyka kwantowa jest opisem rzeczywistości, który zdaje się dotykać samych granic ludzkiego poznania i tajemnicy istnienia. Im bardziej poszerzamy naszą perspektywę obserwacji świata – od ogromu kosmosu po niewyobrażalnie małe struktury materii – tym wyraźniej dostrzegamy harmonię i porządek, jakby wpisane w samą tkaninę wszechświata. Można odnieść wrażenie, że to, co widzimy w skali makro, jest tylko końcowym efektem precyzyjnego projektu, którego prawdziwe piękno objawia się dopiero w mikroskali. Zanurzając się w głębiny subatomowe, człowiek odkrywa nie chaos, lecz zadziwiający kunszt i inteligencję natury – delikatną równowagę praw, które rządzą wszystkim, co istnieje.

          Fizyka kwantowa, choć stworzona językiem matematyki, niesie w sobie wymiar niemal metafizyczny. Każde równanie, każda zasada i każda cząstka zdaje się być częścią większej, niepojętej całości. Może właśnie w tym splątaniu nauki z tajemnicą kryje się jej najgłębsze piękno – w świadomości, że próbując zrozumieć świat, zbliżamy się nie tylko do poznania natury rzeczy, lecz także do zrozumienia samego sensu istnienia.

środa, 3 grudnia 2025

Polemika z tezami Marka Główczyka o „Lucyferze” w liturgii Kościoła

           "Inny przykład zupełnie niezrozumiałej aberracji tego kościoła, w najbardziej uroczystym dniu dla chrześcijan, Dniu Zmartwychwstania Pańskiego, kapłani zwracają się z inwokacją zamiast do Jezusa Chrystusa, to do Lucyfera, a przecież w Biblii nie występuje ani jeden przypadek, w którym wymiennie używało się Chrystusa z Lucyferem" (M Główczyk).

          Polemika z tezami Marka Główczyka dotyczy jednego z najbardziej rozpowszechnionych, a zarazem najbardziej nietrafnych zarzutów wobec tradycji chrześcijańskiej — rzekomego przyzywania „Lucyfera” w najświętszym dniu roku liturgicznego. Autor stawia mocne twierdzenie: "W najbardziej uroczystym dniu dla chrześcijan, Dniu Zmartwychwstania Pańskiego, kapłani zwracają się z inwokacją zamiast do Jezusa Chrystusa, to do Lucyfera.” Dla poparcia swej tezy powołuje się na fragmenty liturgii Wigilii Paschalnej. Jednak uważna analiza zarówno tekstów źródłowych, jak i ich kontekstu historyczno-językowego, wskazuje wyraźnie, że takie odczytanie jest nie tylko nieporozumieniem, lecz prowadzi wręcz do odwrócenia sensu liturgii.

          Kluczowy dla całej sprawy jest fragment starożytnej Proklamacji Wielkanocnej — Exsultetu, śpiewanego podczas błogosławieństwa paschału. W jego tekście rzeczywiście pojawia się łacińskie słowo «lucifer». Jednak w łacinie klasycznej, jak i w łacińskim przekładzie Biblii (Wulgacie), słowo to oznacza po prostu „niosącego światło”, „jutrzenkę”, „gwiazdę poranną”, a więc planetę Wenus — symbol światła zapowiadającego świt. Nie było ono imieniem demona, lecz terminem astronomiczno-poetyckim.

          W kontekście liturgii Wielkanocnej «lucifer» oznacza Chrystusa, który jako „Światłość świata” wstaje z martwych, rozpraszając mrok grzechu i śmierci. W przekładach współczesnych języków unika się dosłownego pozostawiania tego słowa właśnie po to, by uniknąć anachronicznego skojarzenia z postacią demoniczną. Stąd pojawiają się tłumaczenia: „Jutrzenka”, „Gwiazda Poranna” lub bezpośrednio „Chrystus”. Dla teologów sens tego określenia jest jednoznaczny — «lucifer» w Exsultecie odnosi się wyłącznie do Zmartwychwstałego Pana.

          Jak więc doszło do późniejszego utożsamienia „lucifera” z diabłem? Dopiero średniowieczne interpretacje — nacechowane alegorycznym sposobem czytania Pisma — odczytały w słowach z Księgi Izajasza (Iz 14,12: „Jakże spadłeś z nieba, o Jutrzenko…”) symboliczną historię o upadku zbuntowanego anioła. Tymczasem tekst Izajasza odnosił się pierwotnie do pychy króla Babilonu, nie zaś do szatana. Na tej interpretacyjnej pomyłce — rozbudowanej później przez literaturę, sztukę i tradycję ludową — wyrosła dopiero legenda o Lucyferze jako osobowym demonie.

          Zarzut, jakoby Kościół podczas liturgii zwracał się do diabła, wyrasta zatem z mieszanki błędnej filologii, uproszczonych skojarzeń i powielanej przez środowiska antykościelne dezinformacji. Nie istnieją żadne wiarygodne źródła potwierdzające taką tezę. W liturgii Kościoła — od starożytności po współczesność — Chrystus jako „Światłość” był określany terminami «lucifer» oraz «phōsphoros» (w 2 P 1,19), oba znaczące dosłownie „niosący światło”. Nie było to nigdy imię złego ducha.

          Cała teza o „modlitwie do Lucyfera” w Wielkanoc jest więc fałszywa, a jej źródłem jest nieporozumienie językowe oderwane od kontekstu historycznego. W hymnie wielkanocnym słowo «lucifer» odsyła do Chrystusa — Jutrzenki, która zwycięża ciemność. Narracje sugerujące, że Kościół nazywa Zbawiciela „Lucyferem-szatanem”, są wytworem nieudolnych tłumaczeń lub celowych manipulacji, nie zaś rzeczywistych praktyk liturgicznych.

          Dopiero późniejsza tradycja, tworzona przez wieki interpretacji i legend, nadała słowu «lucifer» znaczenie negatywne i demoniczne. Biblia wprost tego nie czyni; jest to dopiero owoc średniowiecznej wyobraźni. Dlatego utożsamianie łacińskiego «lucifer» w Exsultecie z diabłem jest błędem prowadzącym do zniekształcenia istoty chrześcijańskiego przesłania.

Cząstki jako nośniki oddziaływań – ku nowemu rozumieniu rzeczywistości


          Od wieków nauka dąży do możliwie najpełniejszego i najbardziej precyzyjnego opisu zjawisk zachodzących w przyrodzie. Jednym z fundamentalnych zagadnień pozostaje natura sił – tych niewidzialnych mechanizmów, dzięki którym ciała przyciągają się, odpychają, utrzymują swój ruch lub strukturę. Choć współczesna fizyka osiągnęła w tym zakresie ogromny postęp, pytanie o ostateczne źródło oddziaływań wciąż pozostaje otwarte.

          W tradycyjnej, klasycznej wizji świata siły mają charakter niemal intuicyjny. Pole elektryczne i magnetyczne opisuje przyciąganie lub odpychanie ładunków, pole grawitacyjne – powszechną tendencję mas do wzajemnego przyciągania. Jednak rozwój fizyki kwantowej zmienił ten obraz, wprowadzając nowe narzędzia i nowe pojęcia, które okazują się bardziej adekwatne w mikroskopowej skali rzeczywistości. W ramach teorii kwantowych pola pojawiła się idea, że oddziaływania nie są przekazywane bezpośrednio przez pola w klasycznym sensie, lecz poprzez nośniki – cząstki odpowiadające poszczególnym polom. Proces ten ma charakter probabilistyczny i dynamiczny, a jego pełnię opisują równania oraz diagramy Feynmana, które przedstawiają wymianę tzw. cząstek wirtualnych.

          Model Standardowy, będący największym osiągnięciem współczesnej fizyki cząstek elementarnych, w sposób elegancki łączy trzy z czterech fundamentalnych oddziaływań: elektromagnetyczne, słabe i silne. Każdemu z nich odpowiadają specyficzne bozony cechowania – fotony w przypadku elektromagnetyzmu, bozony W i Z dla oddziaływania słabego oraz gluony, które „sklejają” kwarki w protonach i neutronach. Cząstki te, pozbawione ograniczeń charakterystycznych dla fermionów, mogą występować w wielu egzemplarzach w tym samym stanie kwantowym, co umożliwia im przekazywanie informacji o oddziaływaniu między cząstkami materii.

          Grawitacja pozostaje jedynym oddziaływaniem, które nie poddaje się pełnej kwantyzacji. Ogólna teoria względności opisuje ją nie jako siłę, lecz jako przejaw zakrzywienia czasoprzestrzeni przez masę i energię. Próby pogodzenia tego obrazu z modelami kwantowymi prowadzą do hipotezy grawitonu – cząstki przenoszącej oddziaływanie grawitacyjne – lecz jej istnienia nie udało się jak dotąd potwierdzić. Unifikacja grawitacji z innymi oddziaływaniami pozostaje jednym z największych wyzwań współczesnej nauki.

          Warto podkreślić, że cząstki oddziaływania, o których mówi teoria, nie są obserwowane bezpośrednio. Wymieniane są w sposób wirtualny, „pożyczane” z próżni kwantowej na krótkie chwile określone zasadą nieoznaczoności. W dużej mierze są one konstruktem teoretycznym, narzędziem umożliwiającym opis zjawisk w skali subatomowej. Historia nauki uczy jednak, że modele i pojęcia uznawane za fundamentalne często okazują się jedynie etapem na drodze do głębszego zrozumienia. Teoria geocentryczna ustąpiła heliocentrycznej, a ta z kolei – wizji dynamicznego Wszechświata Einsteina. Możliwe, że współczesne ujęcie cząstek i pól również kiedyś zostanie zastąpione przez opis jeszcze bardziej ogólny.

          Intuicja podsuwa przypuszczenie, że przyszła fizyka może odejść od sztywnego rozdzielania materii i oddziaływań. Zamiast definiować cząstki jako odrębne byty, a siły jako efekt ich wymiany, być może nauka pójdzie w kierunku opisu bardziej całościowego – w którym wszystko jest manifestacją przepływu energii i informacji w dynamicznym kontinuum. W takim modelu nie potrzeba osobnych nośników, osobnych pól i osobnych cząstek: różnorodność zjawisk wynikałaby z różnorodności drgań, zakłóceń i struktur w jednej uniwersalnej przestrzeni fizycznej.

          Co istotne, fundamenty takiej przyszłej teorii zaczynają się już zarysowywać. Mechanika kwantowa, rozwinięte teorie pola, matematyka układów złożonych i teoria informacji dostarczają narzędzi pozwalających myśleć o rzeczywistości jako o dynamicznej sieci relacji, a nie zbiorze oddzielnych bytów. Możliwe, że stoimy zaledwie na progu przełomu, który odmieni nasze pojmowanie natury materii i sił równie radykalnie, jak teoria względności odmieniła fizykę na początku XX wieku.

          Ostatecznie idea cząstek jako nośników oddziaływań jest nie tylko opisem świata, ale też symbolem dążenia nauki do porządku, syntezy i zrozumienia. Być może przyszłość przyniesie jeszcze bardziej uniwersalny obraz, ale dzisiejsze modele pozostają niezbędnym krokiem, który przybliża nas do odkrycia pełniejszej, spójnej wizji rzeczywistości – wizji pulsującej energią, przemianą i wzajemnym wpływem wszystkiego na wszystko.

 

wtorek, 2 grudnia 2025

Polemika z tezami Pana Marka Główczyka cd.

 

          Pan Marek Główczyk w 27.11.2025 mapisał: "Studiując uważnie Biblię, można połączyć wątki Starego i Nowego Testamentu i odkryć, że prorok Jan Chrzciciel, któremu Herod ściął głowę, 850 lat wcześniej był inkarnacją proroka Eliasza ( Mat. 17/12 ) i to on właśnie kazał ściąć głowy 450 samozwańczym kapłanom bożka Baala. Kosmiczne Prawo Karmy wystawiło po 850 latach Eliaszowi rachunek. A więc nie tylko Reinkarnacja, lecz także Prawo Karmy uważny badacz może odnaleźć w Biblii."

          Pan Marek Główczyk sugeruje zatem, że Jan Chrzciciel był „inkarnacją Eliasza” na podstawie Mt 17,12. Jest to jednak oczywista nadinterpretacja. W innym miejscu Pismo Święte wyjaśnia, że Jan przyszedł „w duchu i mocy Eliasza” (Łk 1,17). Oznacza to kontynuację misji prorockiej, a nie tożsamość osobową. Sam Jan Chrzciciel jednoznacznie zaprzecza, jakoby był Eliaszem w sensie dosłownym czy reinkarnacyjnym (J 1,21). Tradycja chrześcijańska — zarówno katolicka, jak i protestancka — również stanowczo odrzuca rozumienie tego tekstu jako poparcia dla reinkarnacji.

          Reinkarnacja i Prawo Karmy nie występują w Biblii. Są to pojęcia pochodzące z systemów religijnych Indii: hinduizmu, buddyzmu i dżinizmu. Chrześcijaństwo opiera się na koncepcji jednego życia, śmierci i zmartwychwstania, a nie nieustannych cykli wcieleń. List do Hebrajczyków stwierdza jednoznacznie: „Postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd” (Hbr 9,27). Ten werset zawsze stanowił fundament chrześcijańskiej krytyki idei reinkarnacji.

          Zestawianie zabicia przez Eliasza kapłanów Baala (1 Krl 18) ze ścięciem Jana Chrzciciela przez Heroda jest niefortunne i całkowicie nieuprawnione. Pismo Święte nie wskazuje żadnego związku przyczynowego między tymi wydarzeniami; nie istnieje też w tradycji żydowskiej ani chrześcijańskiej nauka o „karmicznej odpłacie”. Nawet jeśli Biblia mówi, że Jan jest Eliaszem w sensie duchowym, nie wynika z tego automatycznie żadna koncepcja karmy. Przeciwnie — aby dojść do takiej konkluzji, trzeba dokonać skoku logicznego, importując do Biblii idee spoza jej świata teologicznego.

          Autor miesza i manipuluje pojęciami: zestawia figury typologiczne (Eliasz jako zapowiedź Jana), terminy ezoteryczne (karma, inkarnacja) oraz dosłowne odczytywanie symbolicznego języka Biblii. Taka strategia prowadzi do błędnych wniosków i pozoru spójności, podczas gdy argumentacja nie odpowiada zasadom zdrowej egzegezy biblijnej ani metodologii historii religii.

          Po analizie tekstu pana Marka nasuwa mi się pytanie o motywację autora w formułowaniu tak daleko idących i wewnętrznie sprzecznych hipotez. Czemu mają one służyć? Sam nieraz zgłaszam krytyczne uwagi pod adresem Biblii, ale czynię to w trosce o prawdę historyczną — zadaję pytania, aby lepiej zrozumieć kontekst, sens i intencje tekstu. Tymczasem próby „dowalenia” doktrynie chrześcijańskiej poprzez naciągane interpretacje nie świadczą o kompetencji autora, a ich publiczne rozpowszechnianie jedynie szkodzi debacie.

 

          Chrześcijaństwo przedstawia wizję Bożego ładu, opowiada o relacji między Stwórcą a człowiekiem — istotą rozumną, poszukującą sensu i prawdy. A prawda wymaga ciszy, skupienia i pokory wobec Bożego Majestatu, nie spektakularnych i egzotycznych konstrukcji doktrynalnych, które nie mają zakorzenienia ani w Biblii, ani w tradycji.