Jestem na tyle dojrzały, ze mam prawo do podsumowań.
Dzisiaj chciałbym wyznać moje miłości, które wywarły duży wpływ na moje życie i
osobowość.
Pierwszą miłością był mój drewniany koń na biegunach.
Został spalony, gdy w zimie nie było czym napalić w piecu. Rozumiałem sytuację
i do matki nie miałem o to pretensji.
Drugą miłością była scena teatru[1].
Uwielbiałem zapach zaplecza, rekwizytów. Dobrze się czułem w towarzystwie
aktorów. Podziwiałem ich inteligencje, wiedzę, odwagę występowania publicznego.
Ja byłem nieśmiały. Krótka rola mówiona była dla mnie za każdym razem
przeżyciem. Spodziewano się, że zostanę
aktorem. Sam zrezygnowałem z aktorstwa znając swoje skromne możliwości.
Kolejną moją miłością była fizyka i nauki ścisłe. Dzięki
wiedzy wiele zarabiałem na korepetycjach. Po studiach podjąłem dodatkowo pracę
w szlole, ucząc fizyki. Dawałem też dużo lekcji prywatnych. Podkopywałem własną
bazę zarobkową wpajając uczniom moją zasadę. Chcąc umieć ucz innych.
Powtarzając wielokrotnie materiał utrwali się mocno w głowie. Mojej zasady nikt
nigdy nie zastosował.
Wielką miłością jest gra na skrzypcach. Gram słabo, ale
kocham ten instrument i utwory skrzypcowe. Teraz gra moja wszystkim
przeszkadza, więc skrzypce leżą sobie
cierpliwie i czekają na lepsze czasy. Nauczyłem się grać na pianinie. Skomponowałem
ok. 10 własnych utworów. Dobre i to.
Kochałem również język francuski. Wrodzona krótka pamięć nie
pozwalała mi przyswoić sobie go lepiej.
W czasach licealnych biegałem na dystansach średnich. Nigdy
z nikim nie przegrałem! Dużo zajęć innych nie pozwoliły mi na rozwijanie
talentu sportowego.
Zaraz po mutacji zaangażowałem się do chóru kościelnego.
Śpiewaliśmy na mszach, ślubach. Dobrze się czułem wśród wrażliwych na muzykę
zwyczajnych ludzi.
Pierwsza miłość do dziewczyny (Ani) zakotwiczyła się u
mnie trwale, do dnia dzisiejszego. Za duży własny rozsądek ją zniweczył po
dwóch latach chodzenia. Szkoda.
Mając 33 lata zacząłem studiować teologię dla świeckich.
Byłem pilniejszym studentem na teologii niż na studiach zawodowych. Nie
wiedziałem, że teologia stanie się moja pasją na lata dojrzałe.
Miłość do Boga i Jezusa Chrystusa jest u mnie wypracowana
badaniami. Taka miłość ma mocne podstawy i jest trwała. Wynika z logiki i z
wiedzy. Bóg jest logiczną koniecznością, a Jezus jest nadzwyczajnym Jego darem.
Kocham się zanurzać się w meadry Bożych tajemnic. Zachwyca mnie pomysł i idea
religijna. Cały czas żyję w zachwycie Stwórcy.
Kocham filozofię i idee dobra. Mam potrzebę bycia dobrym,
przy tym nie jestem świętym i wielokrotnie zasłużyłem na rózgę.
Miłość do dzieci jest miłością bezgraniczną, wypływająca z
najgłębszych zakamarków serca i duszy. Niestety nie była/jest to miłość
najmądrzejsza. Wszystko im oddałem.
Oprócz zaczynu, które może kiedyś przyniosą owoce, niczego dzieci nie
nauczyłem. Osłabiłem ich siłę witalną. Tylko w nadziei zmian samoistnych u
dzieci mogę doszukiwać się spełnienia jako ojciec.
Mojej żonie należą się też ciepłe słowa. Niestety różnimy się w wielu sprawach. Nadajemy na
różnych falach. Tylko wzajemny szacunek, kultura osobista pozwoliły nam żyć
koło siebie. Stanowimy poprawne i przykładne małżeństwo W czasie mojego pobytu
w szpitalach czułem jej opiekę. Umiem
to docenić i dziękuję.
[1] Na przełomie 6/7 klasy podstawowej zostałem
zaangażowany w Starym Teatrze w Krakowie. Grałem przy boku Leszka Herdegena i
Krzysztofa Chamca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz