Pierwsze oznaki upływu czasu doznałem w wieku ok. 40 lat, kiedy musiałem założyć okulary. To
był dla nie szok. Potem wykryłem u siebie cukrzycę. Ona wymusiła na mnie
dyscyplinę życia, na którą psychicznie nie byłem przygotowany. Ona to powoli
czyniła spustoszenie w moim organizmie. Najbardziej ucierpiało moje serce. Do
tego doszły inne dolegliwości jak "leniwość jelit" i inne.
Odczuwałem, że staję się coraz mniej sprawny.
Wrażenie, że jestem do tego dnia niedościgniony (nigdy nie przegrałem w
biegach) wygasło. Coraz bardziej odczuwałem zmęczenie. Cukrzyca daje dyskomfort
życia. Tabletki, insulina. Kilkakrotne kłucie się za dnia nie należy do
przyjemności. Ostatnio zawał i udar dobiły mnie fizycznie ale i psychicznie. Doszła
do mnie świadomość kruchości ludzkiego życia.
Przekroczywszy 60 lat dostrzegłem ostrzej dramaty innych. Wokół mnie (z
mojej półki) zaczęli odchodzić znajomi, koledzy, W tamtym roku odszedł mój
brat. Moja matka i teściowa dożyły 95 roku życia. Ich niesprawność
fizyczno-psychiczna bardziej dobija człowieka niż radość ich obecności. Żal
patrzeć jak one cierpią. Do tego wypadki polityczne, stan państwo polskiego,
obecna władza przyczyniają się do ogólnego złego samopoczucia. Zdałem sobie
sprawę, że siły nie pozwalają podejmować walki, którą mam w naturze. Nie
podskoczę. Czuję się okrętem, który tylko dryfuje na oceanie, a nie płynie.
Pocieszenia nie widać. Kościół się kompromituje, brak bodźców potrzebnych do
życia.
Wiara zachowana w sercu przygasza patrząc na cierpienia
innych. Smutek otacza człowieka. Wypowiedź moja wypływająca z serca jest w
konflikcie z moją naturą wojowniczą.
Czasem mam wrażenie, że moje pisarstwo niewiele jest
warte. Komu ono służy? – garstce osób myślących jak ja. Im słowa moje nie bardzo są już niepotrzebne.
Młodzież nie lubi starców i ich wywodów. Zwolenników Rydzyka i tak się nie
przekona. Marność nad marność nad marnościami - wszystko marność (Koh
1,2).
Księga Koheleta w ogólnym bilansie głosi nadzieję. Ja
odczuwam jej deficyt. Żyję życiem innych, moich dzieci, wnucząt. Cieszę się ich
radościami.
Rozdałem im swoje zasoby. Niech
zrobią z tego użytek. Martwię się ich postawą religijną. Wszystko jest nie po
mojej myśli. Wczoraj moja żona doznała chwilowego zaniku pamięci. Nowe
zmartwienie i ból.
To co mnie sprawia radość, to nabyta wiedza (nie myląc z
mądrością). Rozkoszuję się znajomością praw przyrody, ich opisem i
funkcjonowaniem. Zachwycam się dokonaniami człowieka. Szkoda, że za ich
wielkością przemycają się funkcjonały zła. Ubolewam nad Kościołem. Marnuje od
swój pierwotny statut. Wobec nowoczesnych odkryć, zdobyczy techniki może być
tak fajnie. Świat jest taki piękny! Dla mnie najmniejsza informacja o
uczynionym dobru jakie się pojawia jest balsamem na duszy. Może spotka mnie jeszcze coś przyjemnego w
życiu?
Nie chcę, nie lubię pocieszenia. Theatrum życia ma podobne
zakończenie. Świat jest bilardem, my tylko kulami. Może ktoś spyta, kto też
grywa nami, śmierć która strąca to z dołu ,to z góry, a wszystkich do
dziury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz