Od 2008 roku piszę na wielu blogach. Oprócz paru osób nie
znam swoich czytelników. Niektórzy dawali sygnały zainteresowania. Prosiły o
zaliczenie ich w poczet znajomych np. na Facebooku. Na tym się kończyło.
Wiele osób podejmowało krytykę moich wypowiedzi, ale zazwy
kończą się ogólnikami. Przekaz: "z niektórymi wpisami zgadzam się,
..inne w moim odczuciu są kontrowersyjne" są tak ogólnikowe, że mówią
o niczym. Przeważnie spotykam się z
twierdzeniem: do twoich wpisów nie chciałabym/łbym zajmować stanowiska. Takie podejście nie jest dla mnie twórcze.
Adwersarze boją się wypowiedzi własnych, szczegółowych, merytorycznych.
Niektórzy boją się dialogu. Słowa życzliwe są przyjemne, podtrzymujące na
duchu, wspierające, ale nic mi dają merytorycznie. Mnie chodzi o to, abym ja
również się uczył, poznawał.
Mam wrażenie, że wzbudzam u czytelników swoisty lęk. Moje próby zbliżenia się do ludzi nic nie
dały. Spotkałem się z milczącą albo lakoniczną, grzeczną odmową. Anonimowość
jest dla mnie dyskomfortem, zwłaszcza, że wiele razy otwierałem swoją
dusze i wygłaszałem swoje prywatne
odczucia, wypływające z samej głębi duszy. To jest nie fair. Brak
merytorycznego wsparcia ze strony odbiorców zniechęca mnie do dalszej pracy
redakcyjnej.
Wielokrotnie dawałem do zrozumienia, że nie jest moją
intencją budowanie zaplecza nowej religii. Zostanę wierny Kościołowi
katolickiego, mimo mojej postawie krytycznej. Rodziny się nie wybiera. Nawet
wyrzucenie mnie z Kościoła nie pozbawi mnie odczucia przynależności do niego.
Anonimowość
bierze się z braku odwagi osobistej. Jest pozycją bezpieczną, ale
samolubną. Mnie chodzi o poszerzenie rodziny myślących zdroworozsądkowo. Na razie to wygląda skromnie.
Gdy zamilknę, to znacie powód.
Mój obecny adres e-mail:
p.porebski@onet.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz