Imię Adam pojawia się w Biblii Gdańskiej (1632),
Paulińskiej (2008), Poznańskiej (1974.75), Warszawskiej (1975). Natomiast w
Biblii Tysiąclecia (1983) jedynie aluzyjnie 7 razy. Unika się informacji, która
pochodzi nie z wiedzy, a z tłumaczenia słowa
adam (w hebrajskim znaczy ludzie) lub adhamah, co znaczy w hebrajskim ziemia. Podobnie
jest w Biblii francuskiej, np. L'homme et sa femme étaient tous deux
nus, et ils n'en avaient point honte" (Rdz 2,25) .
Słowo Adam nie ma nic wspólnego z
imieniem w dzisiejszym rozumieniu. Nie nadano człowiekowi imienia Adam tylko
określono pierwszego człowieka mianem Adam. Ewa nie zwracała się do męża
imieniem Adam. Wracając do pierwotnego tekstu biblijnego można odczytać. Na
świecie pojawili się ludzie. Ktoś zapyta, że i tak musiał być ten pierwszy.
Otóż podaję hipotezę, że akt powołania ludzi z istot człekokształtnych musiał
się odbyć w skali co najmniej plemienia. Na wzór zstąpienia Ducha Świętego na
Apostołów, w dniu wybranym przez Stwórcę musiał odbyć się akt publiczny i
globalny polegający na tym, że w wybranej populacji istot człekokształtnych
wszyscy stali się od razu, w jednym momencie ludźmi w znaczeniu obecnym, by nie
było przypadku, że dziadek pozostał istotą człekokształtną, a wnuczek pełnym
człowiekiem. Istoty te, człekokształtne
zostały uduchowione duchem. Musiał to być dzień radosny i świąteczny. Ludzie
stali się hipostazą dwóch natur: cielesnej i duchowej. Ten akt może sugerować
wyjaśnienie, że zarodek ludzki w łonie matki może nie od razu ma naturę
hipostatyczną. Może to odbywa się np. w momencie porodu? Takie tłumaczenie rzuca inne światło na
proceder aborcji.
Podana powyżej sugestia wypełnia
dziurę logiczną. Może prawda jest inna, ale katechetyczny przekaz jest jeszcze
bardziej zagadkowy. Odważnych zachęcam do dyskusji. Jak to było z pierwszymi
ludźmi, Adamem i Ewą?
Podrzucam myśli. Może natura duchowa
człowieka jest tylko zapisem przynależności do Boga, i nie ma swojej
samodzielnej bytowości. Taka właściwość mogła być wykorzystana do teleportacji
(przenoszenie nie cząstek ale właściwości, osobowość, świadomość) ludzi. Może
Bóg korzysta z niej przenosząc człowieka w jednej chwili w dowolne miejsce we
wszechświecie? Problem jest ciekawy, choć trudny, ale zachęcam do dyskusji.
Może życie polega na tym, że się wie
tylko, o własnym istnieniu, nie istniejąc bytowo, a cielesność jest
atrapą służącą do rozpoznawania? Człowiek może jest tylko informacją?
Dynamiczny opis świata ma w sobie wiele tajemnic. Czy można zakochać się w dziewczynie
namalowanej na kartce papieru? Może i można.
Takie absurdy cisną mi się do głowy.
Przerwałem dywagacje ze sobą, jak stwierdziłem, że narysowane (wirtualne)
pieniądze są bezużyteczne.
Może
rację mieli uczeni mówiąc, że pewne jest tylko istnienie Boga, a reszta
jest złudzeniem? Tezę immaterializmu podtrzymywali w Europie George
Berkeley (1685–1753) i Arthur Collier (1680–1732), w Ameryce zaś Samuel Johnson
(1696–1772) i Jonathan Edwards (1703–1758).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz