Powrócę do słynnego doświadczenia Michelsona – Morleya
wykonanego w 1881 roku, który zasłynął tym, że nie można było zrozumieć
dlaczego otrzymany obraz światła w detektorze nie jest przesunięty w
fazie. Wnioski z tłumaczenia tego doświadczenia i mnie nie dawały spokoju przez
lata. W książce Rzeczywistość w świetle nauki, filozofii i wiary JEDNOŚĆ
2008 roku opisałem to doświadczenie bazując na tłumaczeniu A. Einsteina, który
skorzystał ze skrócenia długości FitzGeralda i transformacji Lorentza. Jak
pisałem:
Doświadczenie polegało na tym,
że puszczano promienie światła w dwóch kierunkach – wzdłuż kierunku ruchu
przyrządu i prostopadle do ruchu. Według fizyki klasycznej wyprowadzono dwa
wzory na czas powrotu promieni odbitych. Były one różne, bo po podstawieniu
wartości dawały różne wyniki. Spodziewano się więc, że w czasie doświadczenia
przyrząd potwierdzi wyliczone różnice czasowe tych dwóch promieni. A tu
niespodzianka. Czasy były takie same. Wynik doświadczenia M-M był bardzo
zagadkowy i w najwyższym stopniu zaskakujący.
Czasy obu promieni były różne, bo drogi przyjęto różne. W
tym tkwiła pomyłka. Ona spowodowała, że wysunięto zbyt pochopne wnioski.
Na rysunku linią przerywaną pokazana jest droga promienia
prostopadłego do ruchu aparatury. Na rysunku nakreślono drogę promienia po
trójkącie. Wszelakie obliczenia i wnioski bazowały na przyjętej tezie.
Tymczasem promień prostopadły do ruchu utrzymuje cały czas drogę prostopadłą do
ruchu urządzenia. Promień odbija się od lustra już przesuniętego, i wraca
pionowo do samego detektora również przesuniętego. Kwant promienia przebywa
drogę 2L, a nie jak w oficjalnym tłumaczeniu po ramionach trójkąta (dłuższa
droga). Promień biegnący równolegle
przebywa tę samą drogę 2L (tam i z powrotem) w tym samym czasie, ze średnią
prędkością (pozorną) równą c, bo prędkość urządzenia się znosi (+u, -u) w
drodze powrotnej. Równe czasy
przebiegu, z tą samą prędkością, na podobnej drodze nie może powodować
niezgodności w fazie. Zagadka jest rozwiązana. Tłumaczenie powyższe bardzo
dobrze można udowodnić animacją filmową, na którym pokazano by drogą
zaznaczonego kwantu. Pomijam tu sprawę,
wówczas bardzo ważną, tzw. eteru, ale w podanym tłumaczeniu nie odgrywa on
żadnej roli.
Zachodzi pytanie, dlaczego Einstein nie poszedł podobną
ścieżką rozumowania? Jest ona klarowna i prosta. Można pomyśleć, że Einstein się pomylił. Ryzykowna teza, ale wszystko
wskazuje, że jest słuszna.
W książce Filozofia
w Fizyce Jarosława Kukowskiego WU
Kardynała Wyszyńskiego Warszawa 2000 r. (s. 71) autor powołuje się na
publikację Turzynieckiego z 1993 roku. W niej znalazłem podobny wniosek, choć
Turzyniecki poprowadził obliczenia, tak samo po trójkącie, rezygnując z
postulatu Einsteina, że prędkość światła jest stała i niezmienna . Wiele lat
temu odrzuciłem rozumowanie Turzynieckiego, bo postulat Einsteina uważałem i
nadal uważam za słuszny. Ja go tylko inaczej opisuję, a mianowicie, światło
gdy opuszcza swoje źródło ma zawsze tę samą prędkość < c > względem
każdego układu inercjalnego i jest niezależny od prędkości źródła. Światło
nie zachowuje prędkości źródła. Dla układów w ruchu przyjmuje prędkość pozorną.
Ona może być różna od prędkości < c > Dopuszczalne jest więc założenie,
że c' = c + u. Taki wzór przyjął w swej książce Turzyniecki.
Podejście Turzynieckiego i tu zaprezentowane skutkuje, że
nie trzeba angażować do wyjaśnienia negatywnego doświadczenia transformacji
Lorentza, a co za tym idzie, wnioski wysuwane o kontrakcji długości
FitzGeralda i dylatacji czasu są mylące.
Jak pisze autor książki (J. Kukowski): "idea skrócenia autorstwa
FitzGeralda0 LOrentza była hipotezą ratunkową w obliczu nieoczekiwanych wyników
doświadczenia Michelsona- Morleya" (s 73).
Wniosek ten nie obala teorii względności Einsteina, ale
usuwa z niej niezrozumiałe zjawisko skracania długości. Problem pozostaje z
dylatacją czasu, bo inne doświadczenia potwierdzają to zjawisko i póki co,
wydaje się, że teza jest słuszna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz